Pamiętam
dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyłam Londyn. Czułam się tu wtedy
obco. To miasto… było wspaniałe. Czarowało swoim niecodziennym urokiem,
zachwycało miejskim gwarem, cieszyło oczy wyjątkowymi kształtami, ale
nie było domem. Nie dla mnie. Swój dom zostawiłam daleko stąd. Tutaj
miałam zaczynać nowe życie. Nie, żeby tamto było złe! Wręcz przeciwnie,
często myślę o nim jako o najlepszym rozdziale. Wracam do niego myślami,
ale nie tęsknię. Wiem, że to już minęło i nigdy nie wróci. W Londynie
zaczynam kolejną pustą kartkę, którą wkrótce wypełnię nowymi
wspomnieniami.
Wsadziłam
słuchawki w uszy, żeby nie słyszeć rozmów grupy starszych kobiet
siedzących za mną. Właśnie obgadywały swoją sąsiadkę, przynajmniej tak
zrozumiałam. Zanim jeszcze włączyłam muzykę, jedna z nich prychnęła coś w
rodzaju „Ta dzisiejsza młodzież!”. Odwróciłam się w jej stronę.
-Te dzisiejsze emerytki!
Odpowiedziałam
na jej zaczepkę po polsku. Osiągnęłam swój cel. Oczy kobiety zrobiły
się wielkie jak spodki kosmiczne. Uśmiechnęłam się dumnie pod nosem. To
zawsze sprawiało, że wokół zapadała cisza. Jakby polski na prawdę był
taki dziwny. Przynajmniej, robił wrażenie.
Zostały
mi jeszcze dwa przystanki i byłam na miejscu. I tak nie wyrobiłabym się
na pierwszą godzinę. Nie musiałam się spieszyć. Patrzyłam na ciemne
tunele metra. Nienawidziłam miejskiej komunikacji, ale nie było mnie
stać na samochód. Moi rodzice kupili mi mieszkanie i stwierdzili, że z
resztą muszę sobie radzić sama, co nie było znowu takie proste. Nie w
Londynie. Uparłam się i nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Taka już
jestem. Nie miałam przecież problemu z angielskim. Moja mama pochodzi z
Polski, a mój tata to rodowity Brytyjczyk. To chyba przeznaczenie, że
musiałam się tu znaleźć. Prędzej czy później. Może czasem czułam się
nieco obco, to zupełnie inny świat. Trochę, jakbym przeniosła się w
czasie. Albo przeprowadziła na inną planetę. Kontrast był dobijający.
Minęło mnóstwo czasu, zanim odnalazłam się w nowym miejscu. Znalazłam
pracę, która wystarczała mi na życie, studiowałam na jednej z
najlepszych uczelni, a mimo tego zostawało mi jeszcze trochę czasu na
życie prywatne. Jak ja to robiłam? Nie wiem i żadna z tego tajemnica.
Z
radością opuszczałam metro. Tym, którzy marzą kiedyś się nim przejechać
– stanowczo odradzam. Jest gorzej niż w warszawskim MPK. Światło
słoneczne odbijające się od śniegu przez moment raziło mnie w oczy.
Założyłam okulary i czapkę. Było minus dziesięć stopni. Musiałam uważać,
żeby nie przewrócić się na niedbale odśnieżonym chodniku. Mój równy
krok zaburzył dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyciągnęłam z kieszeni
granatowej kurtki swój telefon. Nie należał może do najnowszych, ale
czułam do niego swego rodzaju sentyment.
Widzimy się dziś? Umieram z nudów. H.
Odczytałam
treść wiadomości. Znów uśmiechnęłam się pod nosem myśląc o ostatnim…
incydencie. Nie mogłam ciągle rozkładać tego w pamięci na czynniki
pierwsze, choć czasem nie umiałam się powstrzymać. Może i chciałam znów
się z nim zobaczyć, ale nie byłam do końca pewna, czy mój napięty grafik
na to pozwoli. Do tego od samego rana żyłam w przekonaniu, że
zapomniałam o czymś szalenie ważnym. Odnalazłam w torbie kalendarz.
Jestem staroświecka, ale lubię mieć wszystko zapisane. W przeciwnym
razie szybko się gubię. Otworzyłam go na dzisiejszej dacie. Widniała tam
krótka notatka: SEMESTRALNE SPOTKANIE Z PSYCHOLOGIEM.
Przeklęłam
po polsku na tyle głośno, że kilka osób ze zdziwieniem zmierzyło mnie
wzrokiem. Paige mnie zabije! I tak byłam już u niej na czarnej liście.
Odkąd zjawiłam się grubo po czasie na naszej pierwszej rozmowie,
przestała mnie tolerować. I z wzajemnością.
Rzuciłam
się biegiem przed siebie na tyle szybko na ile pozwalał mi oblodzony
chodnik. Miałam dokładnie siedem minut, żeby dobiec na uczelnię, przejść
na czwarte piętro i wejść do ostatniego pokoju po lewej stronie.
Skutecznie utrudniał mi to mój telefon, który co chwilę oznajmiał nowe
połączenie. Niestety, wrzuciłam go do torby i już nie mogłam znaleźć.
Przeskakując
co dwa schodki spieszyłam się jak mogłam. Równo z wybiciem godziny
dziewiątej przekroczyłam próg gabinetu. Paige spojrzała na mnie uważnie
spod swoich okularów. Nosiła je tylko i wyłącznie po to, żeby wyglądać
poważniej. Prawda była taka, że gdyby nie kontakty, nikt nie zatrudniłby
jej w tej szkole jako psychologa. Nie nadawała się do tej roboty. Nie
miała o tym pojęcia.
Usiadłam
w czerwonym fotelu wykończona długim biegiem i szczęśliwa, że mogę
wreszcie trochę odetchnąć. Paige patrzyła, jak szukam telefonu w swojej
torbie i przez krótki moment nie odezwała się ani słowem. W końcu
westchnęła kręcąc głową z politowaniem i wzięła swój notatnik.
-Pierwsze pytanie… co myślisz o minionym semestrze? Opowiedz mi o wrażeniach. Jakie masz zdanie na temat uczelni i profesorów?
-MAM!-
krzyknęłam triumfalnie wyciągając telefon spod książki o włoskim
renesansie. Niestety, właśnie przestał dzwonić- Pytałaś już o coś?
Psycholog
poczerwieniała ze złości na twarzy, zacisnęła palce na długopisie i
powróżyła jeszcze raz to, o co chciała zapytać. Uwielbiałam się z nią
droczyć. Oczywiście, że doskonale słyszałam każde jej słowo.
-Nic
nie myślę.- wzruszyłam ramionami- Podoba mi się, to jasne. Wykładowcy
są w porządku, choć pan Maud powinien pomyśleć o częstszej zmianie
koszuli, a pan Enderby mógłby zacząć panować nad swoim popędem
seksualnym do młodszych uczennic. Słyszałam, że tydzień temu zaprosił
którąś studentkę z trzeciego roku do swojego gabinetu i nie wychodzili
stamtąd przez godzinę! Czy to nie dziwne? Rozumiesz, to w końcu
nauczyciel.
Paige
przestała notować po słowach ‘Pan Enderby’. Każdy tutaj wiedział, że
szanowna pani psycholog nie widzi świata poza nim. On natomiast nie miał
ochoty zmieniać swoich stosunków do niej na wyższe rangą od
‘’służbowe’.
-Wyjdź, to wszystko.
Zatrzasnęła
notes i wrzuciła go do szuflady patrząc na mnie, jakby chciała powalić
mnie swoim wzrokiem. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam na korytarz.
Teraz już wiedziałam co zrobić, żeby skracać swoje wizyty u niej do
minimum.
-Chyba
ktoś tu postanowił zagrać na nerwach biednej Paige.- do moich uszu
doszedł głos Lisy. Siedziała na kanapie z słuchawkami zawieszonymi na
szyi. Wydobywała się z nich cicha muzyka.
Jednej
rzeczy nauczyłam się bardzo szybko: kiedy Lisa ma dobry humor, nosi
kolorowe ciuchy i dwa różne rodzaje kolczyków: krótkie i długie. Do tego
śpiewa coś pod nosem co oznacza, że muszę zapytać ją o to, co się
stało, bo w przeciwnym razie, choć sama nic nie powie, będzie chciała za
wszelką cenę sprowokować mnie do zejścia na ten temat. Jest to nieco
dziwne, jak również jej niecodzienna fryzura, do której zdążyłam już
przywyknąć. Bordowe pasemka w ciemnobrązowych włosach wygolonych nad
prawym uchem. Kto powiedział, że Lisa jest do końca normalna? Nikt, bo
byłoby to najprawdziwszym kłamstwem.
-Nie mogłam się powstrzymać- usiadłam obok niej- Co cię tak cieszy?
Lisa
przygryzła wargę i poprawiła nerwowo kolczyka. Jej oczy nagle
zabłyszczały. Przy tym uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Wbrew
pozorom Lisa to osoba dosyć prosta w zrozumieniu. Przynajmniej dla mnie.
-Jadę w sobotę do taty, chcę mu przedstawić Ivy.
-Ivy?- zdziwiłam się słysząc to imię po raz pierwszy- To twoja nowa dziewczyna?
Lisa
wzięła głęboki wdech. Szykowała się dłuższa wypowiedź. Ostentacyjnie
rozsiadłam się wygodniej na kanapie pokazując jej, że czekam na to, co
chce powiedzieć. Przekręciła tylko teatralnie oczami, nie lubiła mojej
ironii.
-Poznałam
ją w klubie, trzy miesiące temu, zaraz po tym, jak rozstałam się z
Carol. Pamiętasz ją? Była tuż po Katy, tą, która próbowała cię podrywać
na moich urodzinach.
-Do
rzeczy- pogoniłam ją. Nie miałam ochoty po raz setny wysłuchiwać
historii Katy, która o mały włos nie pocałowała mnie na urodzinowym
przyjęciu Lisy. To było straszne, do dziś czuję się dziwnie i mam tą
scenę przed oczami.
-Nie
pospieszaj mnie! – oburzyła się udając przez moment obrażoną – Tak czy
inaczej: siedziałam przy barze i ona podeszła do mnie pierwsza.
Zaczęłyśmy rozmawiać, była bardzo miła. Szybko okazało się, że jest taka
jak ja. Spotkałyśmy się kolejny raz i kolejny. Nic ci nie mówiłam, bo
nie chciałam zapeszyć. Teraz jestem pewna tego, co do niej czuję i chcę
ją przedstawić tacie.
Lisa
chyba sama nie zauważyła, że bawi się rąbkiem swojej spódnicy. Zawsze
wstydziła się mówić przy mnie o swoich uczuciach, którymi darzyła inne
dziewczyny. Mimo tego, że wiele razy powtarzałam jej, że jest to
przecież normalne.
Czyste kłamstwo.
Nigdy
nie było to dla mnie normalne. Jestem w połowie Polką, wychowałam się w
innej mentalności. Ale umiałam przybrać odpowiednią postawę i powoli
zaczynałam się przyzwyczajać. Nie powiem, było ciężko. Wciąż żyła we
mnie ta obawa: a jeśli ja jej się spodobam? Co wtedy? Przecież jest moją
najlepszą przyjaciółką, nie chcę jej skrzywdzić. Po części dlatego
wciskam jej ten kit o normalności.
-To cudownie, cieszę się.
Zerknęła na mnie niepewnie, ale kiedy zobaczyła uśmiech, natychmiast się rozluźniła.
-Chciałam cię o coś poprosić.- zaczęła niepewnie- Jedź tam ze mną. Błagam!
-Ja? Po co?- chciałam jakoś się obronić rozpaczliwie szukając jakiegoś argumentu w mojej głowie.
-Proszę, jedź! Charles też pojedzie, ale tylko wtedy, kiedy ty się zgodzisz! Zgadzasz się, prawda?
Zastanowiłam
się przez moment. I tak byłam na straconej pozycji. Lisa miała mnie w
garści, to było sprytne posunięcie z jej strony. Zaprosiła Charlesa.
Jakby wiedziała, że mogę jej postawić taki właśnie warunek.
-Dobra, pojadę.
Pisnęła
z radości i przytuliła mnie do siebie. Kiedy ją poznałam nie myślałam,
że może się okazać tak dobrą przyjaciółką. Wtedy wydawała się zupełnie
odizolowana od całego świata, zamknięta w klatce, którą sama sobie
zbudowała. Lisa nigdy nie miała łatwego życia i ja doskonale o tym
wiedziałam. Była inna. Czy tego chciała, czy też nie.
Miałam
właśnie coś powiedzieć, kiedy mój telefon znów dał o sobie znać. Tym
razem mogłam odebrać i zrobiłam to, ale nie bez wahania. Na wyświetlaczu
pojawiły się trzy gwiazdki. Niepewnie wcisnęłam zieloną słuchawkę i
przyłożyłam urządzenie do ucha.
-Nareszcie!
Myślałem, że wpadłaś pod autobus! – po drugiej stronie rozległ się
wesoły głos- Czy tak trudno odebrać? Albo chociaż odpisać? Cokolwiek,
dziewczyno! Ja tu o mały włos nie dostałem zawału! – usłyszałam jakiś
szelest i po chwili trzaśnięcie drzwiami- Spadaj Payne, nie musisz
wiedzieć wszystkiego!
Zaśmiałam
się słysząc jego słowa. Trudno było w nie uwierzyć i chyba dlatego były
tak zabawne. Zawsze potrafił doprowadzić mnie do śmiechu.
-Daruj sobie, nie mogę teraz za długo rozmawiać.- kątem oka zerknęłam na Lisę, która właśnie nuciła One Thing.- Streszczaj się.
-Chciałemtylkowiedziećczydzisiajsięwidzimy?- Wypalił tak szybko, że nie zrozumiałam nawet jednego słowa.
-Co?
-Widzimy
się dzisiaj czy nie?- po drugiej stronie rozległ się dźwięk tłuczonej
szklanki i kilka krótkich przekleństw – Niall, na świętą marchewkę, to
był mój sok!
Odczekałam chwilę znów słysząc jakiś szelest. Najprawdopodobniej owy Niall właśnie obrywał za swoją nieuwagę.
-Czy istnieje taka możliwość, że odpowiem ci za godzinę?
Zastanawiał się przez moment mrucząc coś pod nosem. Znów nic nie zrozumiałam.
-Dobra, czekam. I weź pod uwagę, że mam piratów na DVD.
Rozłączył
się zanim zdążyłam mu powiedzieć, że to korupcja i szantaż w jednym.
Wiedział, że kocham „Piratów z Karaibów” i postanowił to perfidnie
wykorzystać!
Lisa
przez krótką chwilę patrzyła, jak chowam telefon do bocznej kieszeni
torby. Nie wiedziała z kim rozmawiałam. W przeciwnym razie zginęłabym
tutaj, na tej kanapie. Niestety, znała kilka innych szczegółów, które
skomentowała tylko raz: Nie wierzę, że to robisz!
-To był ten twój playboy?
Jej pytanie zadane dość wymownym tonem przypomniało mi o tym, jak bardzo tego nie pochwala.
-Czemu
się z nim zadajesz? Wybacz, wciąż jeszcze nie rozumiem. To nie twój
chłopak, chyba, że o czymś nie wiem?- popatrzyła na mnie uważnie przez
kilka sekund – Dlaczego? Co was łączy? Seks i nic więcej.
Nie
lubiłam, kiedy tak mówiła. Wiedziała o tym doskonale. Mimo to, wciąż
drążyła ten temat. Nie miałam do niej o to żalu czy pretensji. Po prostu
chciałam, żeby wreszcie przestała mi to wypominać. Tak, zdarzyło mi
się. Znam go dość krótko. Pewnego wieczoru zwyczajnie przesadziliśmy z
whisky i … samo się stało. Obudziłam się rano z bólem głowy widząc
rozrzucone po pokoju ubrania i jego leżącego tuż obok mnie. Nie spał,
przyglądał mi się uważnie z błogim uśmiechem na twarzy. Miał włosy w
kompletnym nieładzie, a jego oczy błyszczały ze szczęścia. Wyglądał
przeuroczo. Co my zrobiliśmy? Przestraszyłam się wtedy, miałam w głowie różne scenariusze. Najwięcej tych najczarniejszych. A on odpowiedział: Nie psuj tego. Czy nie jest dobrze tak, jak jest? Od
tamtej pory kochaliśmy się jeszcze trzy razy włączając ostatni piątek.
Do tej pory mam dreszcze na samą myśl o tym, jak działa na mnie jego
dotyk.
To nie była żadna… umowa. Nazywałam go przyjacielem do łóżka. Nie spotykaliśmy się tylko po to. To wychodziło zawsze samo z siebie. Trudno się przy nim kontrolować.
-Lisa, przestań.- zabrałam swoje rzeczy i podniosłam się z kanapy – Mam zajęcia, muszę lecieć. Widzimy się później.
Odprowadził
mnie jej znaczący wzrok. Nigdy nie powiedziałam tego na głos, ale nie
miała prawa mnie oceniać. W końcu, była lesbijką. To chyba jeszcze
dziwniejsze niż moja cicha znajomość? Bynajmniej w moim mniemaniu. Sama
nigdy jej nie oceniałam po tym, co robi i w zamian oczekiwałam tego
samego. To zupełnie proste: moje prywatne sprawy są i będą wyłącznie
moimi prywatnymi sprawami i nie mam zamiaru z nikim ich dzielić.
Pozostają za żelazną kurtyną, gdzie NIKT nie ma dostępu oprócz mnie.
Kluczy wyrzuciłam na dno oceanu, żeby nikt go nie znalazł, a hasło znam
tylko ja. Od zawsze ceniłam swoją prywatność i życie osobiste.
Zaliczałam się do osób skrytych, które nie lubią o sobie opowiadać. Mnie
trzeba powoli poznawać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz